poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 2 "Nie wyglądaj pierwszego dnia jak trup!"

Jeśli to czytasz to zostaw po sobie komentarz :) Dla ciebie to chwila, a dla mnie uśmiech i motywacja :) 

                                                                                     "Najpiękniejszych chwil w życiu nie zaplanujesz.
                                                                                                                                   One przyjdą same."
                                                                                                                                            Phil Bosmans


*z perspektywy Diany…

Uśmiechnęłam się po czym zaczęłam szperać w piórniku, by znaleźć coś do pisania. W końcu znalazłam czarny cienkopis i szybko nabazgrałam odpowiedź.

"Taak. Spakowana?" 

Melani wiedziała o wyjeździe dużo wcześniej niż ja, więc niby dlaczego nie miała być już gotowa?
Niestety nie dane mi było się dowiedzieć, bo do klasy dumnym krokiem wkroczyła Pani Thomson, nauczycielka od Biologi. Po 45 minutowym wykładzie o.. nawet nie wiem czym, zadzwonił dzwonek. Profesorka skrzywiła się nieco i zaczęła pakować swoje rzeczy do obszernej, rudawej torby. Z podniesioną głową opuściła sale lekcyjną, a cała klasa wybuchnęła śmiechem. Wrzuciłam wszystko do swojej torebki i pociągnęłam przyjaciółkę w stronę wyjścia z klasy. Nasze twarze ozdabiały promienne uśmiechy, tryskałyśmy dobrą energią… W końcu dzisiaj miały się spełnić nasze marzenia, tak długo oczekiwałyśmy ich spełnienia.
- A wy co? Szczerzycie się, jakbyście miały zostać gwiazdami Hollywood! - Zaśmiała się Darla. Taak, jej najmniej będzie mi brakować. Darla to taka chodząca lalka "Barbie". Jej jedynym marzeniem jest zostanie gwiazdą Hollywood. Owszem, to cudowne miejsce, tyle tylko, że jej nie chodzi o aktorstwo, czy inną dziedzinę, jedynie o sławę. Prychnęłam, odwracając się do dziewczyny.
- Nawet ty dzisiaj nie zepsujesz mi tego dnia, więc zabierz się od nas. - Odwróciłam się i uśmiechnęłam pogodnie z zamiarem dalszego przemierzania korytarza z moją przyjaciółką, ale jak zwykle nic nie szło po mojej myśli.
- A ty myślisz, że co?! Jak masz bogatych rodziców to możesz wszystko, nie?! - Darła się na całą szkołę, paru uczniów zatrzymało się, tworząc okrąg wokół naszej dwójki, co trochę mnie rozeźliło. Nienawidziłam jak ludzie wpakowywali nosy w zdecydowanie nie ich sprawy.
- Zauważ, że twoi rodzice również do biednych nie należą. - Zdobyłam się na najspokojniejszy ton, na jaki było mnie w tej chwili stać. Dziewczyna ponownie prychnęła i gestem ręki przywołała swoje dwie pomagierki po czym odwróciła się i z gracją powędrowała pod sąsiednią sale. Dalsza część lekcji minęła jak zwykle. Chciałam już jak najszybciej być w domu, bo miałam mało czasu na pakowanie, tym bardziej, że musiałam spakować też Jul. Wleciałam do samochodu, rzucając tylko krótkie "pa" do Melani i uruchomiłam silnik. Po paru minutach byłam pod obszernym budynkiem, zbudowanego z czerwonej cegły. Na około przedszkola były porozsadzane wysokie, ciemno-zielone żywopłoty i parę huśtawek. Uśmiechnęłam się szeroko widząc Ju biegnącą w stronę samochodu. Zajęła miejsce z tyłu, delikatnie odkładając plecaczek na sąsiednie siedzenie i zapinając pasy. Poprawiła swoją koszulkę i spojrzała na mnie wyczekująco. Nie lubiła tego przedszkola, nie pasowała do tych dzieci. Ona była inna, milsza. Nie obchodziło ją to, czy ktoś ma 2 lalki, czy 22. Była zwykłą, małą dziewczynką o dobrym sercu. Różniła się od dzieci tych wszystkich bogaczy, jak ja. Dlatego też wiedziałam, jak bardzo cieszy się na myśl o wyjeździe do nowego, wspaniałego miasta, jakim był Londyn. Przywitałam się czule z dziewczynką i z powrotem skupiłam się na drodze. Po kolejnych kilkunastu minutach jazdy zaparkowałyśmy pod naszym, właściwie już byłym, domem. Moja siostra szybko powędrowała do drzwi i skrzywiła się nieco widząc, że drzwi nie są otwarte. Zaśmiałam się cicho i otworzyłam drzwi dziewczynce.
- Kochanie… Musimy coś ustalić. - Powiadomiłam ją, a ona spojrzała na mnie.
- Co ustalić? - Otworzyła szerzej oczka.
- Już dzisiaj wylatujemy, więc mam do ciebie prośbę, dobrze? - Pokiwała twierdząco głową i czekała na dalszy rozwój zdarzeń.
- Spakuj zabawki, książki i tak dalej, dobrze? A ja spakuje siebie i twoje ubranka, jasne? - Westchnęła. Chyba leniwa natura Norton' ów dała się we znaki. Któryś raz już dzisiaj zaśmiałam się i powędrowałam na górę, by spakować swoje rzeczy. Nie zajęło mi to dużo czasu, bo nie miałam wcale tak wielu rzeczy, które chciałabym zabrać. Przygotowałam ubrania na podróż, a resztę spakowałam do paru, obszernych walizek, tak jak i książki, zdjęcia, pamiątki i inne. Po skończonej czynności postanowiłam zrobić obiad, o którym szczerze mówiąc, w przypływie emocji, zapomniałam. Wyjęłam z pułki makaron, pomidory, mięso, przyprawy i inne potrzebne rzeczy.
Po niespełna 30 minutach obiad był gotowy, a ja powędrowałam po młodszą siostrzyczkę, która na pewno nie wzgardziła by posiłkiem. Wchodząc do jej pokoju, mogłam zauważyć, że była już całkowicie spakowana. Miała dopiero 6 lat, a już była taka samodzielna. Kiedy miałam 11 lat Julie pojawiła się na świecie. Myślałam, że skoro Jul to ta młodsza to nie będzie miała tak ciężko, jak ja. Chyba się przeliczyłam, bo ani ja, ani Ju tak naprawdę nigdy nie miałyśmy prawdziwego dzieciństwa. Rodzica nas kochali, obie o tym wiedziałyśmy, ale to nie było to samo. Zawsze zazdrościłam Mel jej wspólnych wieczorków z rodzicami, wakacji z ich udziałem… Ona tylko marudziła, że nudzą ją te wspólne chwile. Tymczasem ja oddałabym wszystko za parę minut z rodzicami. Nie mogłam zapewnić siostrze takiego dzieciństwa na jakie by zasługiwała. Widząc ją spakowaną, czeszącą swoje długie włosy, bez najmniejszego problemu, bolało mnie serce. Wiedziałam, że teraz cieszyła się swoją samodzielnością, ale bałam, że kiedyś pomyśli o tym, albo ktoś jej to uświadomi, że to nie jest całkiem normalne. Skończyłam przyglądać się Julie i powiadomiłam ją o obiedzie, całując w maleńką główkę. Chwyciła moją rękę i obie zeszłyśmy do kuchni, by zjeść ostatni posiłek w tym kraju, w naszym domu. Skanowałam pomieszczenie wzrokiem, aż w końcu sam zatrzymał się na zegarze. Mruknęłam próbując doczytać się godziny, gdy w końcu to się udało o mało nie zakrztusiłam się makaronem, który akurat przeżuwałam. Już jest 20?! Co?! Jak?! Przecież o 20.30 ma tu być Mel. Jak burza wsunęłam resztę dania, znajdującego się na moim talerzu i zaczęłam znosić, z trudem, walizki. Powiadomiłam Jul, że idę się przebrać i sadowiłam ją przed telewizorem emitującym jakiś odcinek "Violetty". Sama wbiegłam do pokoju i zrzuciłam z siebie ubrania, wchodząc pod prysznic. Po umyciu się, wytarłam swoje ciało białym, puchatym ręcznikiem i założyłam bieliznę. Rozczesałam swoje długie włosy i związałam w koka. Postanowiłam trochę zaszaleć z makijażem, choć bez przesady. Użyłam trochę różu, po czym przejechałam jasno różową szminką po ustach, a na nią nałożyłam trochę bezbarwnego błyszczyku.
Użyłam czarnej kredki do oczu i tuszu do rzęs. Wyrwało mi się ciche "Wow", gdy zobaczyłam końcowy efekt. Szczerze mówiąc nie wiedziałam, że potrafię tak dobrze się umalować.
Spojrzałam na zegar wiszący w łazience. Zostało mi zaledwie pięć minut. Westchnęłam niezadowolona i wsunęłam na siebie biały t-shirt z czarnymi napisami i dżinsowe, podarte szorty:


Spakowałam swoją czarną torebkę i zeszłam na dół. Wsunęłam na nogi czarne Conversy i zawiązałam je. Krzyknęłam do Jul, że zaraz wychodzimy, na co ta założyła krótkie, czerwone Vansy współgrające z czarnymi legginsami i czerwoną bluzkę z krótkim rękawem. Zdecydowanie nie ubierała się jak typowa 6-latka, ale to dobrze. To była kolejna rzecz, która czyniła ją jeszcze bardziej wyjątkową. Uśmiechnęłam się do niej promiennie, a ona mnie przytuliła. Chwyciła swój biały plecaczek, moją torbę i jedną walizkę. Ja chwyciłam kolejne dwie, ale musiałam się wracać jeszcze trzy razy, żeby wszystko zabrać. W końcu usłyszałyśmy krzyk Mel, która wołała nas z taxówki. Szybko powędrowałyśmy do niej, a miły starszy pan zapakował nasze walizki do bagażnika średniej wielkości samochodu. Po 30 minutach byłyśmy na wielkim lotnisku w Loss Angeles. Ostatni raz spojrzałam na zachodzące słońce w mojej ojczyźnie i pewnym krokiem ruszyłam do odprawy. Równo o godzinie 22.30 samolot wystartował. Stwierdziłam, że mam jeszcze niewiarygodnie dużo czasu na przemyślenia, co było zresztą prawdą, bo po 5 godzinach lotu zaczęłam się tak niewiarygodnie nudzić, że myślałam, że nie wytrzymam. Zaczęłam wiercić się na fotelu i obracać na wszystkie strony, szukając jakiegoś zajęcia.
- Dani, co ty robisz? - Spytała zniesmaczona Mel.
- Ja.. Ech.. Nudzi mi się. - Przyznałam.
- No właśnie widzę. - Zaśmiała się. - Jak rzeczywiście nie masz co ze sobą zrobić to śpij. - Wzruszyła ramionami i sama zabrała się za tą czynność. Stwierdziłam, że ma rację, więc ponownie zaczęłam się wiercić, szukając, tym razem, wygodnej pozycji do spania. Gdy Melani spirunowała mnie wzrokiem postanowiłam zostać w pozycji, w której się obecnie znajdowałam. Po paru godzinach, choć w sumie nie wiem ilu zaczęliśmy lądować, a ja byłam tak podekscytowana, jak jeszcze nigdy dotąd. Ja, Mel i Jul jako pierwsze wyskoczyłyśmy z samolotu z zamiarem napawania się londyńskim powietrzem, ale momentalnie nam się odechciało, gdy poczułyśmy niewiarygodne zimno na naszych ciałach. Szybko wbiegłyśmy na lotnisko i odebrałyśmy bagaże w którym natychmiast zaczęłyśmy szukać swetrów i innych ciepłych rzeczy. Przygotowane na powszechne zimno zamówiłyśmy taxówkę, która zawiozła nas pod kupioną przez rodziców willę. Aż zaniemówiłam. Cały dom był urządzony niezwykle nowocześnie. Nigdy nie potrafiłam pisać opisów… niczego, dlatego pewnie z angielskiego moje oceny nie były najlepsze, choć lubiłam ten przedmiot. Położyłam walizkę na łóżku i zaczęłam się rozpakowywać. Było już naprawdę późno, ale razem z dziewczynami postanowiłyśmy to już dzisiaj załatwić.
- Idę spać, bo chyba zaraz umrę, a nie zapominaj, że jutro szkoła. - Przypomniała mi, przeciągając się na środku mojego pokoju.
- No już, już. - Poganiałam ją. - Idź spać, żebyś mi tu nie zasnęła w moim pokoju. - Zaśmiałam się, wyganiając blondynkę z pomieszczenia.
- No dobra, dobra. - Wybuchła śmiechem, ale szybko spoważniała.
- Na serio Diana, ok? Jutro szkoła. Nie wyglądaj pierwszego dnia jak trup! - Ponownie wybuchła śmiechem, a ja rzuciłam w nią białą poduszką z mojego łóżka, na co ta uciekła do swojego pokoju.
Pokręciłam zrezygnowana głową i poszłam do pokoju Jul, by powiedzieć jej dobranoc. Dziewczynka właśnie szykowała się do snu. Uśmiechnęłam się na ten widok i pocałowałam małą w główkę, przykrywając ją szczelniej kołderką, po czym zgasiłam lampkę i zamknęłam drzwi. Westchnęłam, po czym ubrałam się w piżamkę i wsunęłam pod jeszcze zimną pościel. Ułożyłam się wygodnie na wielkim łóżku i natychmiast odpłynęłam.

***

No więc tak,
JEST DRUGI ROZDZIAŁ! xd
Wiem, że nudny, ale akcja nie może się rozgrywać tak na początku..
Ale postaram się jakoś rozwinąć to wszystko..
Tak, więc następny rozdział już nie długo! :)
Czekam na komentarze ;)

Zapraszam do czytania,
Mary.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz