środa, 19 listopada 2014

Rozdział 15 „Raczej cię nie zje, ale uważaj."

*z perspektywy Diany...*

Cała noc upłynęła mi wedle stałego szablonu - sen, koszmar, płacz. 
Nie jestem pewna ile czasu zataczałam błędne koło, ale wiem, że gdy w sobotę o 7.30 zadzwonił mój srebrno-szary budzik byłam kompletnie nieprzytomna. 
Szczerze nienawidziłam perspektywy pracy połączonej ze szkołą, ale chyba nie miałam większego wyboru. Odkąd rodzice zabrali Julie ( a zrobili to już parę tygodni temu ) nie dostaje od nich rzadnych pieniędzy, a jeśli w najbliższym czasie nie chce umrzeć z głodu to praca jest jedynym rozwiązaniem. Miałam tak duże szczęście, że znalazłam idealną pracę. Cóż, może „idealna" to za mocne słowo, ale przynajmniej jest dość blisko mojego miejsca zamieszkania i nie przeszkadza im to, że będę pracowało tylko w weekendy. Gdy uświadomiłam sobie, że moje przemyślenia zajęły więcej czasu, niż miałam nadzieję zerwałam  się z łóżka i popędziłem w stronę szafy, z której omało nie wywaliłam wszystkiego w pośpiechu, który zdecydowanie mi nie służy. W końcu wyciągnęłam niebieskie rurki marmurki, czarny kardigan, białą bokserkę i parę niezbędnych dodatków, bez których nie czułabym się sobą. Stojąc na zimnych posadzkach w obszernej wielkości łazience i przyglądając się mojego odbiciu w lustrze ustawionym naprzeciwko stwierdziłam, że już dawno nie wyglądałam tak dobrze. Może to za sprawą dość dużej ilości makijażu, a może po prostu mimo kiepskiej nocy, będę miała dobry dzień. 
Duży zegar w łazience przysparzał mi dużą ilość stresu pewnie dlatego, że zdawało mi się, jakby chciał mi przekazać, że jestem beznadziejna i już pierwszego dnia się spóźnię i nie będę miała nawet cienia szansy na zrobienie dobrego pierwszego wrażenia, jeżeli oczywiście na wstępie nie zostanę zwolniona, co w moim przypadku jest bardzo prawdopodobne. Zbiegłam po schodach tak szybko,jak nawet nie wiedziałam, że potrafię. Wpadając do kuchni miałam nadzieję spotkać Melanie, która również zdeklarowała się znaleźć miejsce, gdzie mogłaby dorobić i dorzucić się do rachunków. Skanuje wzrokiem kuchnie i stwierdzam, że Mel nie zaszczyci mnie swoją obecnością. Nawet nie czuję się rozczarowana, bo ostatnio jest tak cały czas, ale gdy zobaczyłam małą karteczkę przyczepioną do lodówki odzyskuje nadzieję na odnowienie przyjaźni między mną, a blondynką.

„Dan, 
Znalazłam pracę, co pewnie cię ucieszy, ale na nocną zmianę, więc obawiam się, że rano w weekendy nie będziemy się widywać.
Buziaki, 
Melanie" 

Po raz kolejny miałam wrażenie, że Mel nie mówi mi wszystkiego. A to „wszystko" było bardzo ważne. Prawdą było, że blondynka nie była już taka sama, jak na początku naszego przyjazdu do Londynu. Eleonor, dziewczyna Lou, twierdziła, że na 100% są to problemy miłosne, tyle, że ja nie widziałam żadnego zainteresowania obok niej, z wyjątkiem Liama, ale jeśli to on był jej wybrankiem, to problemy nie wchodziły w grę, bo brunet był w niej bardzo zakochany. Z kolei Perrie mówiła, że Melanie ma pewnie problemy ze sobą, ale nie zrobiło to na mnie specjalnego wrażenia, bo było powszechnie wiadomo, że blondynki za sobą nie przepadały. Clarie, dziewczyna, z którą siedzi Melanie na większości lekcji podczas ostatniej przerwy na lunch opowiadała mi o problemach z rodzicami i klimatyzacją w nowych miejscach. Ewidętnie uważała, że cały problem to jedna z tych opcji. Ja jednak byłam w pełni świadoma, że Clarie to typ kujonki i mogła mi dać tylko porady wyjęte z książek, których ja do cholery nie potrzebowałam! Wychodząc z domu zastanawiałam się, czy powinnam poradzić  się rodziców Mel, ale doskonale  ich znając wiedziałam, że wpadli by w panikę i najpewniej przyjechali po swoją małą córeczkę, co raczej nie poprawiłoby moich stosunków z ich dzieckiem. Westchnęłam, gdy czekałam na czerwonym świetle i na siłe wpychałam zaczerwienione od zimna ręce w nie duże kieszenie białego płaszczyka, który nabyłam na zakupach tydzień temu z Perrie. Nagle z mojej torebki wydobyły się pierwsze dźwięki „Runway" Eda Shreena, przez co, aż podskoczyłam w miejscu, a ludzie posłyłali mi zabójcze spojrzenia. Myślałam, że mieszkańcy Londynu byli milsi. 

„- Tak? - Spytałam, gdy uporałam się z odblokowaniem iPhone. 
- Hej. - W słuchawce rozbrzmiał znajomy zachrypnięty głos, który tak bardzo uwielbiałam.
- Cześć. - Odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko, choć wiedziałam, że brunet nie będzie w stanie tego zauważyć. 
- Odwróć się. - A może jednak?"


Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej widząc znajomego chłopaka stojącego po drugiej stronie ulicy. Odrazu do niego pobiegłam, nie zważając na zakaz przechodzenia na czerwonym świetle, na krzyki ludzi, ani nic innego. Wpadając mu w ramiona, zdziwiłam się, jak bardzo  można się za kimś stęsknić w tak krótkim czasie! Przecież widziałam go wczoraj wieczorem. I mimo, że nigdy mu tego nie powiedziałam, to chyba go kochałam. 
-  Wiesz, mam dziwne wrażenie, że odcinasz mi dopływ powietrza. - Zaśmiał się lekko, a ja speszona odsunęłam się, ale nie na tyle, by nie mieć go w zasięgu rąk. 
- Coś się stało? - Spytał lekko zaniepokojony. 
- Nie. - Odpowiedziałam szybko, za szybko, by nie zorientował się, że nic nie jest dobrze. Znając mnie jednak dość dobrze, widocznie postanowił odpuścić, za co byłam mu na prawdę wdzięczna. 
- Więc co ty tu robisz? Z tego co wiem, gdy nie musisz, nie wstajesz z łóżka przed 12! - Zażartował, a ja zpiorunowałam go wzrokiem, ale później się roześmiałam. Cóż, miał rację. 
- Idę do pracy. Nie mówiłam ci? - Spytałam. Gdy Harry pokręcił głową zorientowałam się, że w całym natłoku rachunków za dom, jedzenie i inne rzeczy oraz w sprawie z Mel zapomniała powiedzieć Stylesowi o pracy. 
- Przepraszam. - Odezwałam się po chwili. - Na prawdę myślałam, że ci mówiłam... - Powiedziałam, a on tylko pokiwał głową. 
- Coś się stało? Nie mówiłaś, że masz problemy.
- Bo nie mam. - Zapewniłam go, kręcąc głową. - Ale od wyjazdu Julie rodzice olali mnie i widocznie myślą, że 17 latka powinna już zarobić, bo nie wysyłają mi rzadnych pieniędzy... Tak, więc jestem zdana na siebie. - Zaśmiał się cicho, po czym spojrzałam na zegarek - 9.00, myślałam, że jest później. 
Chłopak zamyślił się, a ja postanowiłam przerwać ciszę. 
- A ty? Co robisz? - Spytałam, a on wzruszył ramionami. 
- Idę poćwiczyć. - Oznajmił, a mojego usta ułożyły się w literkę „O".
- Ale mam jeszcze czas. - Dodał. - Więc.. Może chcesz, żebym cię odprowadził? - Zapytał, a ja uśmiechnęłam się szeroko i pocałowałam go, a gdy chciałam się odsunąć on przycisnął moje ciało mocniej do swojego i pogłębił pocałunek. Byłabym strasznym kłamcą, gdybym powiedziała, że to mi się nie podobało, więc tak, byłam cholernie zadowolona. 
- Chodź. - Powiedziałam odrywając się ode mnie i łapiąc moją zmarźniętą rękę w swoją.
- Ale masz ciepłe ręce! - Ucieszyłam się i złapałam jego rękę drugą. 
- A ty za to masz zimne, jak lód. - Zaśmiał się. - Ale nie przejmuj się, podobno ci co mają zimne ręce są dobrzy w łóżku. - Dodał żartobliwie, a ja walnęłam go w ramie. 
- Przestań Harry! - Poprosiłam, a on uśmiechnął się. 
- Wiesz, kiedyś możemy spróbować. - Powiedział śmiało i zdawał się nie zauważać mojego zakłopotania, choć ja byłam w 100% pewna, że w duchu się ze mnie śmieje. 
- Tak. - Powiedziałam cicho, a na jego usta wpełznął mały uśmieszek. 
Powiedziałam mu dokładnie, gdzie pracuję, a po 10 minutach byliśmy pod niewielką galerią handlową, w której znajdowała się włoska restauracja, gdzie miałam pracować. 
- To tutaj. - Powiedziałam, wskazując na budowlę.
- Tak, to tutaj. - Odpowiedział, cały czas wpatrując się w moje zielono-niebieskie oczy, po czym namiętnie mnie pocałował, co przyjęłam z dużym zadowoleniem. 
- O której kończysz? - Spytał. 
- 14. - Odpowiedziałam, a on poinformował mnie, że przyjdzie po mnie, co spowodowało w moim ciele wybuch kolejnej fali ciepła. 
- Okey. - Odpowiedziałam.
- Okey. - Powiedział i jeszcze raz mnie pocałował, po czym odszedł, a ja weszłam na pierwsze piętro galerii w poszukiwaniu restauracji. Gdy zobaczyłam duży napis „Italiano", stwierdziłam, że na prawdę powinni wymyśleć lepszą nazwę, w końcu włoski słownik był dosyć obszerny, prawda? 
Wchodząc do pomieszczenia zwróciłam uwagę na kolorystykę. Wszystko było białe, przez co czułam się trochę, jak w szpitalu, ale zielone dodatki ratowały sytuacje. Nie było źle, mogło być gorzej.
- Diana? - Uśmiechnęła się czarnowłosa dziewczyna siedząca za ladą. 
- Tak, to ja. - Odpowiedziałam odwzajemniając uśmiech. 
- Jestem Lottie. - Powiedziała wstając. Gdy do mnie podeszła stwierdziłam, że ma z może 175 cm wzrostu, co znaczy, że była tylko 2 cm niższa ode mnie. Ponad to imię Lottie bardzo pasowało do jej ciemnego warkocza, brązowych oczów oraz przemiłego uśmiechu, którym od początku mnie obdarzała. 
- Tam jest gabinet szefa. - Wskazała duże drzwi na końcu korytarza dla pracowników. 
- Powodzenia, raczej cię nie zje, ale uważaj. - Zaśmiała się i podeszła do jednego ze stolików, gdzie właśnie usiadła mama z małym synkiem. 
Zagryzłam dolną wargę i zrobiłam parę kroków ( 15, dlaczego je liczę? ) i zapukałam do nich.
- Proszę. - Usłyszałam dość groby głos z drugiej strony drzwi, więc pewnie je otworzyłam, nie chcąc okazać, że się denerwowałam.
- Ty jesteś Diana, nie? - Spytał. Teraz mogłam stwierdzić, że nie miał on więcej, niż 25 lat i był dość przystojny. 
Rozmowa była dość miła i od razu poczułam się lepiej, choć fakt, że mój szef cały czas patrzył się na mój dekolt wcale mi nie pomagał. Mimo wszystko wiedziałam, że Caleb był mężczyzną, a założenie bokserki może nie było najlepszym pomysłem, więc wcale się tym nie przejęłam. Dobra, przejęłam, ale dopiero wtedy, gdy przy wychodzeniu z gabinetu dotknął mojej pupy. Lecz gdy na niego spojrzałam, wcale nie okazywał zakłopotania, więc może po prostu nie zauważył, nie poczuł? Stwierdziłam, że dramatyzuje. Reszta zmiany upłynęła mi na prawdę dobrze. Fakt, że szybko się uczę, a klienci byli tak mili na pewno mi pomógł. Poza tym Lottie okazała się być wspaniałą koleżanką, więc byłam przekonana, że rudowłosa będzie wspaniałą przyjaciółką. Ponad to Lott nie wykazywała specjalnej bojaźni, jeśli chodzi o szefa. Mówiła tylko, że potrafi być bezpośredni, ale nie powinnam dię tym przejmować. Tak więc zrobiłam. 
Około godziny 14 udałam się do szatni, by zdjąć z siebie fartuszek. Akurat gdy zdejmowałam bluzkę drzwi do szatni się otworzyły, ale ja, jako, że jest to szatnia wogóle się tym nie przejęłam. Idiotka, idiotka, idiotka. Chwilę później poczułam, jak moje plecy zderzają się z szafkami, co wywołało przeszywający ból w kręgosłupie. 
- Jesteś bardzo seksowna. - Usłyszałam głos, tuż nad moim uchem i dopiero wtedy odważyłam się spojrzeć w oczy mojemu oprawcy. Caleb Rivers, mój szef, właśnie przygniatał mnie swoim ciałem, które chyba składało się z samych mięśni do szafek, w naszym miejscu pracy. Zajebiście, kurwa, zajebiście. 
- Zostaw mnie. - Powiedziałam stanowczo, ale na nim nie zrobiło to większego wrażenia i zaczął całować mnie po szyji, a ja nawet nie miałam jak krzyczeć. Potem wszystko działo się za szybko, bym mogła jak kolwiek zareagować. Krzyk Lottie. Bieg. I Harry czekający przed galerią. 


***

Dobra, nie wiem, czy rozdział jest wystarczająco długi, 
Ale kurde! Pisałam go na telefonie, a
wszyscy wiedzą, że tego nie nawidzę 😐

Do następnego! 

Kocham mocno, 
Mary. 



wtorek, 18 listopada 2014

Żyje, nie umarłam!

Jejku.. 
Zdaję sobie sprawę z tego ile czasu mnie tutaj nie było i bardzo, ale to bardzo przepraszam wszystkich, którzy nadal czekają ( bo mam nadzieję, że jeszcze ktoś czeka )... 
Przepraszam, bo zawaliłam. 
Spieprzyłam na całej lini i jestem tego całkowicie świadoma. 

Chciałabym jednak wszystkich zapewnić, że nie zawieszam bloga, ani go nie usuwam. Na pewno skończę tą historie i co do tego nie mam najmniejszych wątpliowości. 

Postaram się, żeby kolejny rozdział pojawił się tutaj, jak najprędzej... 

Bo problem jest tylko taki, że nie mam dostępu do komputera, a pisanie rozdziału na telefonie, zajęło by mi bardzo długo, a ponad to nienawidzę tego. 

Tak, więc obiecuje wam, że rozdział się POJAWI. 


I Love you so much, 
Mary.


piątek, 7 listopada 2014

Kiedy, co, jak?

Zdaje sobie sprawę z tego, jaki dzisiaj dzień i wgl, ale... 
Napisanie rozdziału przez ostatni tydzień nie było możliwe, więc... 
Liczę na wyrozumiałość i na to, że ktoś nadal czyta moje opowiadanie, bo komentarze spadły..
Liczę, że to się zmieni... 💕 
Kocham mocno, 
Mary 🍌 


sobota, 1 listopada 2014

Rozdział 14 "Chodzi o Melanie."

"Ze­gar od­mie­rza godzi­ny głup­stwa,
 ale mądrości nie mierzą zegary."
William Blake

Jeśli to czytasz to zostaw komentarz.
Dla ciebie to chwila,
a dla mnie uśmiech i motywacja!

***

*Z perspektywy Diany…*

- Uważam, że to głupi pomysł. Zresztą tak jej powiedziałam, ale ona nic nie rozumie! A jak powiedziałam o tym Pani Black to baba mnie wyśmiała! - Skarży Perrie, której do projektu została przydzielona Sara. Gotka, która prędzej by umarła, niż odezwała się do blondynki. 
- Diana, wiem, że mnie nie słuchasz, ale chociaż udawaj. - Odwracam się do niej i mrugam kilkakrotnie, chcąc tym samym wrócić do rzeczywistości. Dziewczyna wzdycha. Wiem, że jestem okropną przyjaciółką, bo Pezz chce tylko porozmawiać. Jak zwyczajne nastolatki. 
- O co chodzi? - Pyta, a ja odwracam wzrok, nie chcąc rozmawiać na ten temat. Równocześnie wiem, że nie wygram tej wojny, bo Edwards jest niczym jasnowidz, zawsze wie lepiej co się z tobą dzieje.


- Ja… - Chce jej powiedzieć, że martwię się o Melanie, że boli mnie utrata kontaktu z przyjaciółką, ale nie umiem tego ubrać w słowa, tym bardziej, jeśli miałabym brać pod uwagę nie chęć Perrie, gdy tylko wspominam o Mel.
- Bo jeśli to Harry, to mówiłam, że urwę mu.. - Zaczyna, ale ja szybko zatykam jej buzie.


- Tak, wiem! - Śmieje się, co odwzajemnia, zdejmując moją rękę z jej krwistoczerwonych ust.
- Chodzi o Melanie. - Mówię, a na twarzy dziewczyny pojawia się pokaźnych rozmiarów grymas, który w parę sekund zastąpił uśmiech.



- Rozumiem, że jej nie lubisz.. - Dodaje, ale ona mi przerywa
- To nie tak, że jej nie lubię, po prostu jej osoba nie przypadła mi do gustu. - Mówi tak oficjalnie, że podnoszę brwi, chcąc zrozumieć o co tej dziewczynie chodzi.
- Wiesz, że nie rozumiem nie twoich filozoficznych tekstów. - Komentuje, a ona wybucha, przez co ludzie siedzący obok nas odwracają się w naszych kierunku, na blondynce wyraźnie nie zrobiło to większego wrażenia. Starsza kobieta przy kasie uśmiecha się do mnie życzliwie, kiedy łapie się za głowę, a jej młodsza pomocnica krzywi się na ten gest. Odwracam wzrok i skanuje wygląd kawiarenki, korzystając z tego, że Pezz nie może przestać się śmiać. Pomieszczenie nie jest duże utrzymane w ciepłej kolorystyce. Typowa Londyńska kawiarnia, właściwie nie różniąca się niczym, ale moja ulubiona. 
- Nie mają nic wspólnego z filozofią. - Odpowiada, mrugając do mnie i zakładając nogi na stół. 
- Kochanie, by jesteśmy w miejscu publicznym. - Mówi kobieta, która jeszcze przed chwilą obsługiwała kasę, a teraz poszła zetrzeć resztki wylanej przez klientów kawy, na sąsiednim stoliku.
Perrie szybko zdejmuje nogi i wysyła staruszce "skruszone" spojrzenie, na co ona uśmiecha się. 


- Dobra. W każdym razie uważam, że jeżeli to coś ważnego to by ci to powiedziała, albo poradziłaby z tym sobie sama. - Mówi. - Albo jest suką. - Dodaje popijając kawę w biało-niebieskiej filiżance.
Posyłam jej mordercze spojrzenie, a potem zastanawiam się kiedy Melanie tak bardzo podpadła dziewczynie. Słyszę dźwięk przychodzącej wiadomości, na co obie wyjmujemy telefony.
- To do mnie. - Informuje, a ona chowa telefon do kieszeni czarnych rurek, kiedy ja odblokowuje telefon i czytam SMS'a.

Od: Harry

" Masz czas?"

Szybko wysyłam odpowiedź.

Do: Harry

"Jestem w kawiarni w Perrie.
Za pół godziny u ciebie?"


Parę sekund później Harry potwierdza,  a ja informuje blondynkę, że muszę się zbierać. Perrie proponuje odwiezienie mnie, ale ja odmawiam, chcąc się przejść. 
- To do zobaczenia, zadzwoń. - Prosi, przytulając mnie i cmokając w policzek.
- Zadzwonię. - Obiecuję i macham jej opuszczając pomieszczenie.

* z perspektywy Perrie…*

Zostaje sama w restauracji i mam ochotę zamówić sobie wielką butelkę wódki, albo czegoś jeszcze mocniejszego.. Może od razu walnę się spirytusem, ale wiem, że doszczętnie zgubiłabym godność w oczach staruszki, a poza tym wątpię, żeby podawali tu alkohol. Płacąc za nie wielkie zamówienie biorę torbę i szybkim krokiem opuszczam kawiarnie. Słyszę piosenkę "Happily" chłopaków, a zaraz później siłuje się z zamkiem mojej czarnej torebki, by móc odebrać ten pieprzony telefon.
"Niall" czytam napis wyświetlający się na ekranie iPhone zaraz pod zdjęciem blondyna.
Odbieram z cichym westchnieniem, mając nadzieję, iż Niall tego nie usłyszał.

" - Tak? - Pytam i słyszę westchnienie ulgi. Założę się, że się uśmiecha.
- Cieszę się, że odebrałaś. - Mówi, a ja przewracam oczyma.
- Po co dzwonisz Horan? Mówiłam, że chce to skończyć.
- Właśnie o tym chce porozmawiać. 
- Nie mam czasu na bzdury. - Już chce się rozłączyć.
- Myślę, że znajdziesz czas, gdy Zayn się wszystkiego dowie. 
- Co? - Wstrzymuje oddech.
- To co słyszałaś, kochanie. Bądź za chwilę."

- Co? - Mówię już sama do siebie, bo blondyn się rozłączył.
- Kurwa! - Krzyczę na całą ulice rzucając telefonem o najbliższą ścianę budynku, zapominając, że nie jestem sama, tylko w centrum Londynu, w godzinach szczytu. Świetnie, po prostu kurwa zajebiście.
W tym samym momencie uświadamiam sobie przykrą prawdę, stracę Zayna. Prędzej, czy później dowie się. Albo ode mnie, albo od Nialla. Chyba, że romans z Niallem się nie skończy.



* z perspektywy Eleonor…*

- Wiesz.. - Zaczynam, patrząc z dołu na mojego chłopaka.
- Tak? - Pyta, całując moją głowę, na co znowu kładę głowę na jego klatce piersiowej. 
- Kocham cię. - Mówię, a on przytula mnie mocniej, zapewniając, że darzy mnie tym samym uczuciem, a nawet mocniejszym. Chce zaprzeczyć, ale nic nie mówię. 
- I.. Hm.. Wiesz o Melanie i Harrym? - Pytam, a on odsuwa się ode mnie patrząc mi tym razem w oczy.
- Nie gadaj, że zdradził Dianę! - Krzyczy, na całą sypialnie, a ja przewracam oczami.
- Nie, ale Melanie jest w nim zakochana. 
- Skąd wiesz? - Pyta i marszczy brwi.
- Przecież to widać. - Tłumacze mu, ale jego brwi nadal się stykają, co jest oznaką tego, że nie ma bladego pojęcia o co mi chodzi.


* z perspektywy Nialla…*

Czekam na Perrie ze ściśniętym sercem. Nie chce tak tego załatwiać, ale szantaż to jedyne co mi w tej sytuacji pozostaje. Jeśli perspektywa oziębłego dupka, bez serca ma mi pomóc to będę musiał to przeżyć. Słyszę dzwonek do drzwi i zrywam się jak poparzony. Parę sekund później już stoję przed drzwiami poprawiając niebieską koszulkę, po czym chwytam za klamkę, przekręcam ją, a drzwi pod wpływem mojej siły otwierają się ukazując mi obraz zmęczonej i widocznie zrozpaczonej blondynki, która bez słowa wchodzi do środka. Siada na beżowej kanapie lekko pocierając prawy nadgarstek. Zawsze tak robi gdy się denerwuje. Stary Niall podszedł by do niej i przytulił ją, powiedział, że to do niej należy decyzja, a jemu zależy tylko na tym, żeby była szczęśliwa. Mówiłby jak bardzo ją kocha i, że jeśli nie chce, to nie muszą się śpieszyć, że powie wszystkim kiedy chce, ale właśnie, stary. Nowy Niall usiadłby na fotelu na przeciwko, uśmiechnął się kpiąco i przedstawił swoje żądania i zamiary, wobec dziewczyny. I tak właśnie zrobiłem.
- Czego chcesz? - Odezwała się nawet na mnie nie patrząc. Nie chce? Niech nie patrzy.
- Ja? Niczego. Myślę, że to ty powinnaś czegoś chcieć ode mnie. - Informuje ją, a ona natychmiast kieruje swój wzrok na mnie. Nie wygląda już na zmęczoną, ani zrozpaczoną, jest wściekła, ale mięknie, gdy widzi surowy wyraz mojej twarzy. 
- Czego miałabym chcieć? - Rzuca.
- Zayn się dowie. - Mówię, a jej mięśnie się napinają. - Chyba, że…
- Nie jestem dziwką, Niall.- Mówi, choć cicho to stanowczo. Wiem, że zaraz się zgodzi, nie ma wyjście, kocha go. Kurwa, kocha go. Potrząsam głową, chcąc pozbyć się tej natrętnej myśli, ale to wcale nie pomaga. 
- Cóż, wiem, ale obawiam się, że nie masz większego wyboru. - Mówię, a ona kuli się pod moim spojrzeniem. Nigdy nie sądziłem, że mógłbym mieć na kimś taką władzę. 
- Ja.. - Zaczyna, ale jej przerywam.
- No dalej Perrie, kiedyś robiłaś to z własnej woli. - Dodaje, a w niej coś pęka. Patrzy na mnie załzawionymi oczami. Wie, że mam rację, nie ma wyboru. Kiwa głową, a ja uznaje to jako znak do działania. Całuje ją kładąc jej ciało na kanapie. 


* z perspektywy Harrego…*

Łapię jej małą rękę w moją zdecydowanie większą i całuje ją delikatnie, tak jak jeszcze nikogo. Nawet nie wiedziałem, że tak potrafię. Ona uśmiecha się lekko i siada na moich kolanach.
- Za parę dni jest impreza. - Mówię, a ona odwraca się do mnie.
- Super. - Odpowiada, uśmiechając się nadal.



- Czemu? - Pyta.
- A bo wiesz.. Logan urządzał imprezy w każdy weekend, ale na ostatniej skoczył z dachu i złamał nogę. Dziewczyna się krzywi, a ja śmieje się z jej miny, może powinienem zrobić jej zdjęcie.
- To okropne. - Odpowiada w końcu.



- Taak.. - Odpowiadam.
- Ej. - Mówi, dźgając mnie palcem w klatkę piersiową, na co wydaje z siebie udawany jęk, a ona przewraca oczami.
- Nie cieszysz się. - Stwierdza.
- Ja.. Tak jakby muszę tam być. - Mówię, a ona marszczy brwi.
- To impreza gangów. - Tłumaczę. - Pod koniec każdej ktoś kończy z połamanymi kończynami, a w najgorszym wypadku z ich brakiem. - Mówię, a ona próbuje stłumić jęk, który mimowolnie wydobył się z jej ust. Odwraca głowę i przymyka oczy, a ja zastanawiam się, czy kiedykolwiek pogodzi się z tym jaki jestem, z tym jaka jest moja praca. 
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Pyta w końcu, czym kompletnie zbija mnie z tropu.
- Um.. Tej nocy będzie niebezpiecznie i nie chciał bym, żebyś gdzieś wychodziła.. - Mówię. 
- Sama potrafię o siebie zadbać. - Idzie do kuchni, a ja wiem, że jest zawiedziona i obrażona. Nie wiem, czy moją postawą, czy też pracą, którą chwalić się nie powinienem.

* z perspektywy osoby 3…*

Brunet o dość muskularnej sylwetce zmierza ciemnym korytarzem w stronę biura swojego szefa. Czarne, mocne buty kopią w papierki i kamyki, które znajdą przed sobą, a jego kroki wywołują echo w ciemnościach. Normalne osoby uciekły by z tego miejsca, ale nie on. Caleb Rivers nie jest taką osobą. Zatrzymuje się krótko przed drzwiami i nie męczy się nad zwyczajnym sposobem ich otworzenia, tylko kopie w nie nogą. Uderzenie jest tak mocne, że drzwi, aż wylatują z zawiasów. Sylwetka średniego wieku faceta o burzy blond włosów wyłania się znad biurka, po czym mężczyzna wstaje skanując wzrokiem przybysza, który okazuje się być jego najlepszym pracownikiem. Oczywiście, jeśli tak może go nazwać. 
- Jakie masz dla mnie wieści? - Pyta straszy, a młodszy rzuca mu na dębowe biurko parę zdjęć i kartkę z informacjami. Blondyn bierze do rąk jedno zdjęcie.
- Kto to? - Pyta przypatrując się zdjęciu przepięknej blondynki.
- To. - Mówi brunet opierając się o mebel i nachylając nad siedzącym mężczyzną. - Jest nasz klucz do gangu Stylesa, szefie. Twarz mężczyzny rozjaśnia uśmiech, którego nie można nazwać szczerym. Jest niebezpieczny.

***

Rozdział jest taki..
Tandetny?
Może nie cały, 
ale cóż… tak mi się wydaje.
Przepraszam za to,
że dość długo czekaliście..
Wiem, 
że to męczące, ale mam nadzieję, 
że mi to wybaczycie.
Następny rozdział pojawi się nie długo, 
a ja zapraszam do przeczytania tego i poprzednich, jeśli ktoś jest tu po raz pierwszy.

Komentujcie, kochani!
5 komentarzy = nowy rozdział

Teraz chciałam tak tylko króciutko.
Wiem, że pewnie będzie dużo skarg na temat zachowania Nialla.
Wiem, że go lubicie, ja też go uwielbiam, 
ale pamiętajcie, że oprócz wyglądu postacie nie mają nic wspólnego
 z rzeczywistością, tak?
Ale nawet w tym opowiadaniu musicie zrozumieć, 
że Niall jest zagubiony w miłości do Perrie.
W końcu zakochał się w dziewczynie swojego
NAJLEPSZEGO przyjaciela, która na początku odwzajemniała jego uczucia,
a potem nagle przestała.
Przykre, nie?
Dlatego też zrozumcie, naszego blondynka :))
Przepraszam też, za brak Diany i Harrego w rozdziale, 
bo wiem, że pewnie na to najbardziej czekacie.
Nie martwcie się!
W następnym rozdziale ich nie zabraknie!

I już ostatnia informacja.

Mamy nowego bohatera!


Więcej informacji w zakładce

Kocham mocno, 
Mary.